Prolog

Wypalał papierosa za papierosem, wpatrując się tępym spojrzeniem w ciemną przestrzeń. Żarząca się końcówka peta była jedynym światłem w pomieszczeniu, w którym się znajdował. Mokre ślady na jego policzkach wskazywały, że przed chwilą płakał, ale ani trochę się tego nie wstydził. Nie wstydził się łez. Właśnie tego potrzebował. Jakby poprzez szloch potrafił wyzbyć się tych resztek uczuć do niej, które się w nim tliły. Niszczyły go od wewnątrz niczym rak. Cierpiał, ale w pełni sobie na to zasłużył. Gdyby nie był tak zaślepiony miłością, może odczytałby w porę znaki świadczące o jej zdradzie. O licznych zdradach, o których dowiedział się przez przypadek od swojego kolegi z roku. Z nim również sypiała i z wieloma innymi z uczelni. Tylko on był głupcem. Myślał, że to coś pomiędzy nimi będzie czymś poważniejszym niż przelotna znajomość. Naprawdę ją kochał. Jak wariat. A teraz mógł nazwać się co najwyżej naiwnym rogaczem. 
— Idiota — mruknął, wydmuchując powietrze z płuc. 
Zakrztusił sie dymem jak amator. Zaklął, dusząc peta w popielniczce, którą odstawił na stolik przy łóżku. Nie chciało mu się spać. Właściwie to miał ochotę coś rozwalić. Wyładować swoją wściekłość na jakimś przedmiocie. Wstał i podszedł do regału z trofeami koszykarskimi. Wziął pierwszy z brzegu, szklany i przyjrzał mu się, przesuwając delikatnie palcami po jego powierzchni. W pomieszczeniu było ciemno, ale pamiętał, że zdobył ten puchar jeszcze w gimnazjum. Był kapitanem, a jego drużyna zwyciężyła po ciężkim meczu z najlepszą drużyną w całym województwie. Przez chwilę pomyślał o tamtym dniu, jednym z niewielu, w którym czuł się naprawdę szczęśliwym. Zagryzł wargę na wspomnienie momentu, kiedy wzniósł puchar do góry na znak zwycięstwa. Uśmiechnął się nieznacznie i odłożył go na miejsce. Nie miał serca stłuc przedmiotu z powodu jakiejś dziewczyny. Sentymentalny aż do bólu, taki właśnie był Aleksy Wójtowicz.  
Obrócił się i wyszedł na balkon, by odetchnąć świeżym powietrzem. Oparty o balustradę, spojrzał na śpiące miasto, które tak mu się spodobało, od kiedy tylko do niego zawitał. Lublin. Miejsce, które kochał każdą komórką swojego ciała i równie mocno nienawidził. A zanosiło się na to, że resztę swojego życia spędzi właśnie tutaj, pośród osób, które najchętniej udusiłby gołymi rękami. Zrezygnowany, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i wyciągnął z kieszeni dżinsów paczkę fajek. Zapalił, bo ta jedyna czynność naprawdę go odprężała, a w tej chwili chciał zapomnieć, że jest Aleksym, że właśnie został odrzucony w kąt jak niepotrzebna zabawka przez osobę, którą kochał i że wyszedł przed wszystkimi na skończonego dupka, bo zranił kogoś, kto w ogóle na to nie zasługiwał. Zmęczony tym wszystkim, spojrzał na zegarek na ręce. Dochodziła czwarta nad ranem. Postanowił poczekać na wschód słońca, jakby samo pojawienie się go na horyzoncie miało zwiastować odmianę na lepsze w jego życiu.  W tamtym momencie bardzo zapragnął w to uwierzyć.